0
NorthisCalling 10 listopada 2019 22:01
Pod koniec września udało mi się spędzić dwa dni w Tromso. W relacji @BrunoJ napisałam że tam polecę, a potem nic nie napisałam, ale w końcu udało mi się zebrać w sobie. Nie była to żadna wielka wyprawa, ale jako że nie ma zbyt wielu nie-zimowych relacji z tego rejonu, postanowiłam na krótko ją opisać. Zawsze jest to jakaś alternatywa dla weekendu w Bieszczadach :D

Wyjazd nie miał na celu ani intensywnego zwiedzania ani też zdobywania rekordów i przełamywania własnych granic, raczej odpoczynek na łonie przyrody i naładowanie baterii, co, myślę, że się udało. Przy okazji, trochę przypadkiem, wyszło super budżetowo – pomijając bilety na samolot, jedyne koszty na miejscu to był bilet na autobus miejski i paczka chipsów…. W plecaku miałam namiot (z plastikowymi śledziami, żeby przejść przez kontrolę), lekki puchowy śpiwór i zapas suchego jedzenia (żeby nie musieć kupować gazu na tylko dwa dni).

Nie przedłużając, wyglądało to tak:

Przylatuję w czwartek wieczornym Wizzairem z Gdańska. Następnie wsiadam w miejski autobus i jadę w stronę Ishavskatedralen. Od katedry ruszam już pieszo w stronę Tromsdalstinden. Po kilku kilometrach wędrówki miasto się kończy i znajduję się szutrowej drodze w lesie, gdzie dość szybko udaje mi się znaleźć kawałek płaskiej polanki, dobrej na nocleg. Rozbijam namiot i kładę się spać, nie do końca wiedząc co zastanie mnie rano. Noc jest chłodna i żałuję, że nie wzięłam zimowego śpiwora, ale ostatecznie po ubraniu się dodatkowo w polarową bluzę, legginsy i wełniane skarpetki udaje mi się zasnąć. Dopiero rano widzę gdzie tak właściwie jestem. Otaczają mnie góry, przede mną majaczy ośnieżony Tromsdalstinden, nie słychać nic poza szumem wodospadów. Wszystko jest spowite lekką mgłą, a trawa jest pokryta kryształkami lodu.


IMG_5203.JPG



IMG_5212.JPG



IMG_5213.JPG



IMG_5214.JPG



IMG_5221.JPG



Po szybkim śniadaniu (kanapka z Polski) i uzupełnieniu butelek wodą ze strumyka, ruszam w głąb doliny. Im wyżej podchodzę tym bardziej się rozpogadza – ostatecznie cała mgła i chmury zostają za mną. Wyprzedza mnie samotny biegacz, a ja staję na rozwidleniu dróg. Przez chwilę się zastanawiam czy iść na Tromsdalstinden, ale ostatecznie rezygnuję – widać, że jest sporo śniegu, ja jestem sama i nie mam zimowego sprzętu. Teraz, patrząc na to jakie były warunki na reszcie szlaku myślę, że była to trochę przedwczesna decyzja i dałabym radę, ale już trudno. Zamiast tego skręcam w prawo i ruszam do góry.


IMG_5235.JPG



Zaczyna pojawiać się śnieg, najpierw pojedyncze placki, potem coraz więcej. W pewnym momencie złota jesień z doliny przechodzi w środek zimy. Póki co warunki są bardzo przyjemne – śnieg nie jest śliski, czasem się zapadam do połowy łydki, ale zazwyczaj nie jest głęboki. Plan jest taki, żeby że gdyby warunki się pogorszyły to wracam po własnych śladach, ale na szczęście całą trasę jest ok. Słońce praży tak że idę tylko w koszulce i cienkiej wiatrówce.

IMG_5267.JPG



IMG_5270.JPG



IMG_5271.JPG



IMG_5276.JPG



Moim celem jest wrócić górami do Tromso. Przed wyjazdem sprawdziłam, że jest tam oznakowany szlak. Cóż, oznakowany pewnie jest, ale śnieg przysypał wszystkie kopczyki, więc trochę błądzę. Ratuje mnie GPS (mój najlepszy zakup tego roku, gogle maps w telefonie w tym samym czasie twierdzi że jestem na środku fiordu…) dzięki któremu znajduję na wpół przysypany kopczyk i odkrywam ślady aż dwóch ludzi ;) (jeden w rakietach, drugi w butach). Następnie dość długo idę samotnie, ciesząc się słońcem i pięknymi widokami, aż w końcu na horyzoncie pojawia się dziwnie poruszający człowiek. Po chwili okazuję się, że jest to rowerzysta. Chwilę rozmawiamy, on mówi, że nie spodziewał się na dole takich warunków, ale dzielnie jedzie dalej. Jestem pod wrażeniem, bo śniegu jest w tym miejscu ponad kolana. Dzięki temu w czasie dalszej wędrówki mam już trzy ślady do wyboru (pieszy, rakieciarz i rowerzysta ;) ).


IMG_5283.JPG



IMG_5282.JPG



IMG_5303.JPG



Dochodzę do szczytu (Bonntuva), gdzie jem obiad (suchy chleb, humus i serek pleśniowy). Widzę stamtąd szczyt Floya, który miał być końcem dzisiejszej wędrówki. Jako że jest ciągle wcześnie, zawracam kawałek i idę szlakiem na południowy zachód, popodziwiać więcej zimowych widoków. Konsultuję się z mapą i widzę że ten szlak w końcu schodzi do doliny. Zastanawiam się czy nie zmienić planu i nie pójść nim, ale jako że jest nieprzetarty, ostatecznie rezygnuję. Po jakiś dwóch godzinach wracam i ruszam już na Floyę. Na Floyę można wjechać kolejką z Tromso, więc są tam relatywne tłumy, ale też piękne widoki na miasto. Zahaczam o górną stację kolejki i cieszę się zdobyczami cywilizacji, takimi jak toaleta i bieżąca woda.


IMG_5309.JPG



IMG_5308.JPG



IMG_5312.JPG



Powoli zbliża się zmierzch, więc zaczynam oddalać się na południe od stacji kolejki w celu znalezienia jakiegoś fajnego miejsca na nocleg. Cały dzień zastanawiałam się, czy przyjdzie mi rozbijać się na śniegu, ale okazuję się, że na tej wysokości znowu jest jesień. Decyduję się na kawałek polany przy nienazwanym jeziorze. Rozbijam się, jem, i czytam tematyczną książkę.


IMG_5320.JPG



IMG_5330.JPG



W końcu robi się ciemno. To nie był wyjazd „zorzowy” i nie nastawiałam się na to zbyt mocno (mój wcześniejszy wyjazd do Tromso w zimie był stricte zorzowy i oczywiście przez 5 dni nie udało się ani razu…), ale na wszelki wypadek wyglądam z namiotu i oto jest! Zdjęcia robione komórką, więc wiem że są bardzo kiepskiej jakości, ale to nie zdjęcia były wtedy najważniejsze.


IMG_5337.JPG



IMG_5363.JPG



Następnego dnia budzę się o świcie i widzę rodzinę reniferów na zboczu góry. Mam sporo czasu do wieczornego samolotu, więc chwilę jeszcze śpię, po czym na spokojnie zbieram obóz i ruszam na dół, wchodząc ponownie w morze chmur. Szlak idzie najpierw ostro w dół a potem trawersuje zboczem, aż do dolnej stacji kolejki.


IMG_5373.JPG



IMG_5374.JPG



IMG_5392.JPG



IMG_5394.JPG



Resztę dnia spędzam siedząc na plażach oraz w arktycznym ogrodzie botanicznym – niestety o tej porze roku większość roślin już wyglądała bardzo marnie. Z ogrodu ruszam na lotnisko – ciągle mam czas więc idę pieszo, ciesząc oczy ostatnimi chwilami w pięknym jesiennym lesie który porasta środek wyspy.


IMG_5413.JPG



IMG_5433.JPG



IMG_5445.JPG



No i to by było na tyle. Gdybym miała powtórzyć wycieczkę to pewnie zaplanowałabym dłuższą i bardziej wymagającą trasę, ale i tak bardzo się z niej cieszę i na pewno do Tromso jeszcze wrócę.

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

brunoj 10 listopada 2019 22:51 Odpowiedz
Super wypad i piękne widoki. Jak zwykle w Norwegii za każdym razem inne. A poranne widoki z namiotu - bezcenne :)